„Spiritual Connection” – rozmowa Rafała Pyszki (1025.rocks) z Sebastianem Tarczylukiem o muzyce, ciszy i drodze powrotu do dźwięku
-
Witchdoctor 11 Cze 2025
-
podziel się

Rafał Pyszka (1025.rocks): Sebastian, zanim jeszcze powstał teledysk do
„Spiritual Connection”, usiedliśmy razem w ciemnej sali Hali Filmowej 1025, a Ty
opowiedziałeś mi historię, której nie było na żadnej płycie. To był rodzaj powrotu –
do emocji, do ciszy. Czy „Blinded Circle” to właśnie takie zamknięcie i nowe
otwarcie?
Sebastian Tarczyluk: Zdecydowanie. „Blinded Circle” to płyta o momentach, w
których człowiek zatraca się w sobie, by odnaleźć coś głębszego. Długo nie
tworzyłem niczego własnego – byłem tylko „gościem od wokali”, gitarzystą w
różnych składach, przelotnym głosem w projektach. W pewnym momencie chciałem
przypomnieć sobie, co znaczy moja muzyka – bez kompromisów.
Rafał: Ale przecież miałeś wcześniej całą gamę projektów – od groove metalu w
Hard To Believe, przez mroczny death metal z Concatenation, aż po akustyczną
wrażliwość Tervilii. Czy to była ciągła podróż, czy raczej zygzak?
Sebastian: To było jak wejście w labirynt. Każdy zespół coś mi dawał – Landsight
był moim głosem po raz pierwszy, Tervilia – oddechem po hałasie, Exile –
powrotem do siły. Ale w każdej z tych dróg szukałem czegoś więcej niż tylko
brzmienia. Szukałem duchowości w muzyce, rezonansu, który nie wynika z
głośności, ale z prawdy.
Muzyka jako terapia dźwiękiem i obrazem
„Spiritual Connection” – pierwszy singiel z solowej EP-ki Sebastiana – to nie tylko
utwór. To opowieść oprawiona w obraz, który powstał przy współpracy z
1025.rocks, niezależną wytwórnią i studiem kreatywnym z Torunia. Za kamerą
stanął Rafał Pyszka przy wsparciu Macieja Matowskiego.
Rafał: Wiesz, kiedy rejestrowaliśmy ostatnie ujęcie, ta scena w pustej sali, w której
siedzisz sam, przypominała mi Twoje wcześniejsze nagrania z Soundclouda.
Samotne, ale bardzo szczere. Wiesz, że je przesłuchałem…
Sebastian: No nie wiedziałem. Wiesz Rafał, ja nigdy nie przestałem tworzyć –
nawet gdy milczałem. Te covery to była moja terapia. Grałem Alice In Chains, Tool,
czasem Opeth. Nie nagrywałem dla sławy. Po prostu musiałem usłyszeć siebie w
czymś, co mnie kiedyś ukształtowało.
Szarpidrut, scena niezależna i projekt otwartego słuchania
W proces promocji EP-ki i twórczości Sebastiana zaangażował się również portal
Szarpidrut.pl – medium dedykowane gitarowej scenie undergroundowej. Redakcja,
złożona z pasjonatów i muzyków, pomaga Sebastianowi dotrzeć do nowego grona
odbiorców.
Rafał: Szarpidrut.pl od dawna szuka autentycznych głosów w niezależnej muzyce.
Co czułeś, kiedy zareagowali na Twoje materiały?
Sebastian: Zaskoczenie i wdzięczność. Nie spodziewałem się, że ktoś zauważy
coś tak niszowego. Ale oni wiedzieli, co się kryje pod warstwą dźwięków –
zrozumieli ten emocjonalny ciężar i nie bali się go pokazać dalej.
Portal nie tylko objął patronat nad teledyskiem do „Spiritual Connection”, ale także
zapowiedział cykl rozmów z artystami tworzącymi na styku rocka, ambientu i metalu
progresywnego.
EXILE, powrót do korzeni i przyszłość solowej drogi
W międzyczasie Tarczyluk nie odpuszcza działalności z zespołem Exile – toruńskim
groove metalowym składem, z którym nagrał już dwie płyty: „Ilusoria” i „Lex
Aeterna”. Trwają prace nad trzecim albumem, który ma łączyć ciężar riffów z
melodyjnością, której Sebastian coraz chętniej szuka.
Sebastian: W Exile mam zespół, który rozumie, że nie trzeba grać tylko szybko i
głośno. Chcemy zbudować nową jakość – mocną, ale nieprzewidywalną. I znowu –
dzięki 1025.rocks mamy, jak to robić. Dźwięk, obraz, cała oprawa – wszystko
powstaje lokalnie, ale z pasją światowego poziomu.
Rafał: Jako słuchacz i reżyser tego, co widzę i słyszę, muszę powiedzieć, że
„Spiritual Connection” nie funkcjonuje lokalnie – on oddycha światowym językiem
dźwięku. Brzmieniowo to przestrzenna, emocjonalna hybryda, przywodząca na
myśl takie zespoły jak Katatonia, Anathema czy Porcupine Tree. Sebastian nie
szuka dźwiękowej siły w tempie czy głośności – ale w nastroju, w wycofaniu, w tym,
co między słowami. Kompozycje rozwijają się progresywnie, bez klasycznych
struktur, w duchu Tool czy późnego Opeth. Wokal bywa cichy, lecz drżący od
emocji – co kojarzy się z ekspresją Stevena Wilsona czy Mikaela Åkerfeldta w
balladowych momentach. To muzyka duchowa, nie w znaczeniu religijnym, ale
wewnętrznym – taka, która nie mówi Ci, co czuć, ale pozwala to poczuć. I w tym
właśnie tkwi wartość tej twórczości: to głos, który wpisuje się w międzynarodową
poetykę melancholijnego rocka i metalu, ale bez imitacji. To własna ścieżka –
osobna, uczciwa, silna przez swoją delikatność.
Epilog: poezja dźwięku, która nie musi krzyczeć
Twórczość Sebastiana Tarczyluka to przykład na to, że artysta może istnieć
pomiędzy. Pomiędzy sceną a ciszą. Pomiędzy growlem a szeptem. Pomiędzy
światem metalu a światem refleksji. Jego wyraźny powrót do autorskiej poezji
dźwięku czynią z niego jednego z najciekawszych twórców muzyki niezależnej w
Polsce.
Rafał: Na koniec – jedno zdanie. Kim jesteś dziś jako muzyk?
Sebastian: Jestem głosem, który w końcu nie boi się mówić własnym językiem.
Artykuł opracowany przez Rafała Pyszka i zespół 1025.rocks we współpracy z
portalem Szarpidrut.
Obejrzyj teledysk pod poniższym linkiem: