Black Star Mantra - "Escape Reality". Recenzja | NEWSY

Black Star Mantra - "Escape Reality". Recenzja

Miałem ten tekst gotowy od końcówki maja. Był to okres wzmożonego wysiłku dotyczącego m, a także moment, w którym znalazłem pracę - czasu więc brakowało bardzo. Zespół Black Star Mantra krążył wokół mojej świadomości już od pewnego czasu. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - trzeba było poczekać na odpowiedni moment, by zasiąść do twórczości warszawskiej grupy. Debiutancki album zespołu, "Escape Reality" przyniósł dobrą okazję ku temu, by przełamać bezczynność i zanurzyć się w dźwiękach, które już wcześniej, mniej lub bardziej dyskretnie, dawały o sobie znać. Co przyniosło nasze odkładane wcześniej spotkanie?

Jest jedna rzecz, która od razu wyróżnia "Escape Reality": mowa o jego długości. Sześćdziesiąt pięć minut przy obecnych standardach to ogromna wręcz ilość czasu. Przez muzykami stanęło więc wyzwanie, by słuchacza nie zanudzić, by zaangażować go na tyle, aby bez przeszkód ani wątpliwości przebył drogę przez trzynaście utworów. Stylistyka grania również nie ułatwia zadania odbiorcy - mowa tu o dźwiękach, które z jednej strony mogą przywoływać skojarzenia z progresją, ale z drugiej, całość na pierwszy rzut oka zdaje się być nieco za bardzo zbita i ujednolicona, by można było tu mówić o progresywnych fikołkach. Trzonem zdaje się być specyficzny groove, przebijający się spośród siermiężnych riffów i dudniącej sekcji rytmicznej. Elektroniki użyto dość obficie, ale album praktycznie pozbawiony jest momentów, w których owa elektronika wysuwałaby się na pierwszy plan, nadając muzyce zdehumanizowanego charakteru - co w sumie mogłoby być ciekawe.

Zespół dosyć mocno podkreśla jednolitość albumu - utwory następują po sobie jak po sznurku, zdają się pełnić rolę rozwinięcia, a raczej pociągnięcia tego, co zostało ukazane w poprzednim utworze. Z tego względu miałem trudności z oddzieleniem od siebie fragmentów płyty, nawet mimo wyraźnie zaznaczonych przerw między utworami, i tym samym nie jestem w stanie w żaden sposób określić, co jest słabsze, a co lepsze. Chociaż, jakbym już był zmuszony, postawiłbym na początek "Reality" - aż się prosi o to, by takich zniekształconych, elektronicznych uzupełnień było więcej. Stylistyka od początku do końca pozostaje modyfikowana tylko nieznacznie, chyba że do modyfikacji zaliczymy również dosyć rozbieżne, stosowane naprzemiennie i w różnych proporcjach tempa. To chyba najwyraźniejszy wyznacznik pewnej różnorodności, jako że całość może ogólnie sprawiać wrażenie dosyć monotonnnej - wydaje mi się jednak, że był to w pełni celowy zabieg. Słuchacz może bez przeszkód wyłapać wspomnianą elektronikę, podobnie jak sporadycznie występujące momenty, w których riff staje się cięższy, niższy, dobijający powoli do przedziwnej granicy między nu metalem a djentem - zaznaczam jednak, że Black Star Mantra nie ma zbyt wiele wspólnego z tymi rejonami.

Mimo "żywego" charakteru, nie mogę odmówić albumowi pewnej syntetyczności. Zapewnia ją po części czyste brzmienie, po części specyficzna, ociężała budowa wszystkich kompozycji. Rytmicznych połamańców nie ma tu co szukać, dominuje wyraźna prostota - może z wyjątkiem partii perkusyjnych, wypełnionych rozmaitymi wtrąceniami i dyskretnymi przejściami ulokowanymi jakby tam, gdzie być ich nie powinno. Po bębnach zdecydowanie widać najwięcej technicznego zróżnicowania. Gdyby ten z lekka dezorientujący charakter przenieść i na inne instrumenty, krążek mocno by zyskał. W obecnej postaci trochę brakuje mu do tego, by wyslilić słuchacza czymś więcej niż tylko - jednak trochę przesadzoną - długością. 

Przez większość czasu towarzyszy nam growl, który - no cóż, zdecydowanie wymaga przyzwyczajenia. Wyjątkowo "suchy" w brzmieniu, mocno siłowy, ale w gruncie rzeczy mało agresywny - a chciałoby się tu dowalić, dociążyć, powalić na ziemię i obezwładnić. Okazjonalnie pojawiające się czyste wokale postrzegam jako atut i przyjemne urozmaicenie, oferujące nawet krótkie chwile odpoczynku - szczególnie dobrze działa to w utworze "Requiem", po którym właściwie można by było się spodziewać, że będzie z lekka bardziej podniosły, że swoją formą będzie ukazywać inną perspektywę, raczej odległą od zwykłej "nawalanki". Zaryzykuję stwierdzenie, że można by było pokusić się o więcej czystych partii - trochę zmieniłbym rozłożenie masy na szali, tak by proporcje były nieco równiejsze. 

"Escape Reality" to album trudny w odbiorze, choć nie w taki sposób, jakiego bym po nim oczekiwał. Wadzą tu przede wszystkim długość, a także wdzierająca się momentami monotonia - pierwszy aspekt sprawdza się przy większym zróżnicowaniu, drugi zaś przy bardziej zwięzłych albumach. No i wokal - za mało w nim agresji. Ale czy znowu jest to jakiś wybitnie słaby album? Nie, do takich mu daleko. Są momenty, są wartości - bębny Macieja Karasia zdecydowanie należą do tych najlepszych. W takich sytuacjach zawsze przyjmuję perspektywę, że po prostu nie jestem docelowym odbiorcą albumu. A może po prostu ostatnio wlewałem w siebie zbyt wiele twórczości Fear Factory...?

6/10

Łukasz (Barliniak)

Zgłoś nieodpowiednie treści



PARTNERZY


LOGOWANIE

Zamknij

REJESTRACJA

Zamknij
lub

Masz już konto w Szarpidrut.pl?

Zaloguj się w Szarpidrut.pl

ODZYSKIWANIE HASŁA

Zamknij
Odbierz pocztę e-mail! Wysłaliśmy tam wiadomość! Nie ma? Sprawdź folder SPAM
Nie mamy takiego adresu w bazie!

Podaj adres e-mail, którym logujesz się do serwisu - wyślemy tam link do wygenerowania nowego hasła